
Pod koniec XIX w. bełchatowianie, obawiając się, że w wyniku pożarów stracą swoje domostwa i tkalnie, wystosowali do gubernatora piotrkowskiego pismo w sprawie utworzenia Stowarzyszenia Ogniowego. Argumenty były jak najbardziej zasadne. Wciąż żywa była pamięć o pożarze z 1842 r., który strawił prawie pół miasta. Proces legalizacji bełchatowskich ochotników zakończył się w sierpniu 1901 r.
Z budową remizy na Starym Rynku trzeba było czekać do 1905 r. Włodzimierz Rodziewicz, ks. Leon Zaremba z pastorem Edwardem Fiedler, Albert Hellwig, Jan Kempfi – to oni m.in. wystarali się o to, by w Bełchatowie powstała Straż Ogniowa – pierwsza w mieście i druga w powiecie. Poświęcenie kamienia węgielnego pod „nowo budującą się szopę strażacką i dom ludowy”, nastąpiło 4 lipca 1906 r., a już 18 listopada remizę przekazano do użytku. W ceglanym, nieotynkowanym, dwupiętrowym budynku ze spadzistym dachem były trzy wjazdy garażowe i sala widowiskowa. 20-metrową wieżę dobudowano w 1935 r.
– Przed wojną mój ojciec był komendantem straży rejonowej, a tu na miejscu był komendant ochotników – Jan Rybak. Pamiętam, że jak syreny zabiły, to mój ojciec, od razu się zbierał i jechał do pożaru. Mamusia go trzymała. Mówiła: nie jedź, nie jedź, ale on już nie słuchał. Jednego razu, gdy w czasie targu zabiła syrena, strażacy jakby spod ziemi wyrastali na placu Narutowicza, gospodarzom zabierali konie i nie patrzyli na nic, tylko gnali. Na naszych strażaków nie było żadnej siły, bo pożar to pierwsza rzecz – opowiada Tomasz Trawiński, Honorowy Obywatel Miasta Bełchatowa.
Z kolei z opowieści jego żony, pani Haliny Trawińskiej, dowiadujemy się, że na Starym Rynku stały dwie studnie. Przy jednej był specjalny dzwon. – Jaki on był głośny, alarm pożarowy słychać było w całym mieście. Strażacy zbiegali się bardzo szybko – mówi pani Halina i dodaje, że pamięta te czasy, gdy po ulicach mknęły konne wozy strażackie, tzw. sikawki, z zapakowaną na wóz motopompą.
Na ul. Targowej strażacy mieli swoją wspinalnię, wybudowaną w 1928 r. – Pewnej soboty, gdy wracałam od krawcowej, na targowicy odbywały się ćwiczenia. Stanęłam i patrzyłam. Zresztą nie byłam jedyna. W pewnym momencie… z takiego jakby okna wychylił się młody strażak, no dziecko jeszcze i… zaczął spadać, tzn. mnie się tak wydawało. Zamknęłam oczy z przerażenia, a gdy je otworzyłam śmiałek stał na ziemi i ściągał z góry linę – wspomina pani Irena, która od dziecka mieszkała w okolicy starego targowiska.
Ochotnicza Straż Ogniowa w Bełchatowie słynęła też z majówek w lesie Gaszewskiego i strażackich balów, podczas których tańcem przewodnim był krakowiak. Jak podkreślała pani Halina, na tych spotkaniach panowała bardzo dobra atmosfera, bo jak to się dawniej mówiło: „Każdy strażak był znajomym, choć nie każdy znajomy był strażakiem”. Tu odbywały się przedstawienia teatralne, jasełka i spotkania literackie. Reżyserem była wtedy nauczycielka, pani Millerowa, a sztuka, która najbardziej utkwiła państwu Trawińskim w pamięci to „Laleczka z saskiej porcelany” – ona była Japonką, a on paziem, mistrzem piruetów. – Na te przedstawienia przychodził cały Bełchatów. To były fajne czasy – powiedział, spoglądając na żonę, pan Tomasz.
KZB
Ćwiczenia strażackie, które odbywały się przy ulicy Targowej, zawsze przyciągały tłumy bełchatowian