Święty Jan Paweł II Patron Miasta Bełchatowa

Święty Jan Paweł II Patron Miasta Bełchatowa

Strona głównaHistoria BełchatowaBełchatów we wspomnieniach„A w wigilię obowiązkowo obrus biały na stole…”

„A w wigilię obowiązkowo obrus biały na stole…”

Na zdjęciu dziecko z Mikołajem
Dzieci czekały na spotkanie z Mikołajem, a przede wszystkim na prezenty
Święta Bożego Narodzenia to wyjątkowy czas, w którym szczególnie bliska staje nam się tradycja. Lepimy pierogi według przepisu prababci, na choince znajdzie się być może miejsce na łańcuch z papieru robiony w dzieciństwie, a przy świątecznym stole wspominamy wigilie sprzed lat. Warto jednak pamiętać nie tylko o tradycjach rodzinnych, ale również tych lokalnych.

Choć nie zawsze o tym pamiętamy, tradycje, obyczaje i wartości dziedziczone po poprzednich pokoleniach, określają naszą tożsamość – kulturową, wyznaniową, narodową czy lokalną. Dzisiejsi mieszkańcy Bełchatowa swoje korzenie mają w różnych zakątkach naszego kraju. Można więc powiedzieć, że to swoisty tygiel kulturowy, w którym odnajdujemy elementy charakterystyczne dla tradycji chociażby Podlasia, Podhala, Dolnego i Górnego Śląska, Wielkopolski, Warmii i Mazur czy Mazowsza. Wszystkie one się przenikają się i uzupełniają.

– Kiedy ruszyła budowa kopalni i elektrowni, do naszego miasta zaczęły napływać tysiące osób z całej Polski. W ten sposób wcześniejsze zwyczaje, jakie kultywowane były na tych ziemiach, zaczęły się zmieniać. Bez wątpienia je to ubogaciło – mówi dyrektor bełchatowskiego Muzeum Regionalnego Marek Tokarek. – Tradycyjne zachowania, uroczystości i potrawy wnoszą do naszego życia pewne urozmaicenie i pozwalają przeżyć coś wyjątkowego. To właśnie dlatego na niektóre dni czekamy z wytęsknieniem przez cały rok. Takimi dniami są chociażby święta Bożego Narodzenia, które są bogatym źródłem tradycji. I choć obchodzone dziś w dużej części bełchatowskich domów obyczaje różnią się, to warto poznać te typowe dla naszego regionu. A być może choć część z nich włączyć do rodzinnych zwyczajów – dodaje dyrektor Tokarek.

Adwent – rzecz święta

Z wywiadów, jakie ze starszymi mieszkankami okolicznych Kluk i Parzna przeprowadzili pracownicy Muzeum Regionalnego, dowiadujemy się, że w Bełchatowie i okolicach restrykcyjnie przestrzegano adwentowego postu. Najczęstszą potrawą, jaką jadano w tym poprzedzającym Boże Narodzenie czasie były ziemniaki z tzw. wodą śledziową. Ściśle stosowano się do zakazu spożywania mięsa, więc do kraszenia używano oleju lnianego. Jako danie postne podawano także kwaśnicę.

W okresie międzywojnia i po II wojnie światowej w okresie przedświątecznym, zabijano świnię i przygotowywano tzw. wyrób. Chodzi o kaszankę, szynki, słoninę i boczek. „To się zawieszało przy piecu, ale brać samemu nie wolno było – do dziś mam bliznę na palcu, bo chciałam sobie ukrajać nożem kawałek boczki, a nie patrzyłam na ten boczek, tylko czy mama nie idzie” – wspominała pani Henryka, której tata pracował jako stelmach na dworze w Klukach.

Do syta można było się najeść dwa razy w roku – w czasie Wielkiej Nocy i właśnie Bożego Narodzenia. „Wtedy nie było i nie robiło się żadnych wspaniałych potraw. Co tam było – jak jeszcze byłam mała, to naprawdę była nędza. Na święta kupowano kilogram cukru i trochę kiełbasy. No i mama piekła placek zwykły drożdżowy, żadnych innych, ani nie umiała, ani się nie piekło. Później, gdy byłam mężatką to były serniki, makowce, a wtedy nic – zwykły placek drożdżowy. To było wspaniale. No i tego cukru kilogram jak kupiła mama na święta, a tak na co dzień to była sacharyna” – opowiadała pani Wanda Niedzielska z Wierzchów Parzneńskich.

W późniejszych latach na stoły wjeżdżały już potrawy o wiele bardziej urozmaicone, co miało prawdopodobnie związek z poprawą warunków życia. Tradycyjnie podawano śledzia w oleju i occie, zupę grzybową, kluseczki z pszennej mąki, grubszy makaron, sałatkę i własnej roboty majonez.

„A w wigilię – obowiązkowo obrus biały na stole…”

„A w wigilię – obowiązkowo obrus biały na stole. Skromna wigilia, ale bardzo uroczysta, pod obrus słomki na krzyż. U nas pod stołem było siano – wyobrażałam sobie, że to dlatego, że Pan Jezus się urodził na sianku”. Takie wspomnienia ze wzruszeniem przywoływała z kolei pani Barbara Ściubeł z Kluk. Co ciekawe, mieszkańcy bełchatowskich okolic nie przywiązywali szczególnej uwagi do ilości potraw na świątecznym stole. Te bowiem przygotowywano w miarę zasobności kieszeni. Na pierwszym miejscu był smażony karp. Z zup podawane były: z suszu owocowego, grzybowa, barszcz grzybowy – serwowane z makaronem. Oprócz tego barszcz czerwony z uszkami z grzybowym nadzieniem, kasza jęczmienna lub gryczana z sosem z suszonych grzybów. Ponadto jagły, chleb, kluski z makiem w rękach robione i rwane. Obowiązkowe były kapusta z grochem, śledzie w oleju, ale też śledziowa zupa. Z kolei ciasto drożdżowe i sernik czekały na święta. Każdy z domowników miał także obowiązek uczestniczenia w pasterce.

Honorowe miejsce w każdym domu zajmowała choinka, choć przez lata zmieniał się sposób jej przybierania. Kilkadziesiąt lat temu nie było światełek tylko były świeczki na metalowych łapkach, ale nie paliły się stale. Przed II wojną światową dzieci własnoręcznie wykonywały wszystkie zabawki i ozdoby choinkowe. Wszystkie oprócz aniołków, które wycinano ze specjalnego, kupowanego papieru z wizerunkami skrzydlatych cherubinków.

Nie mogło jednak zabraknąć błyszczących łańcuchów, które symbolizują więzy rodzinne. A także kolorowych „pawich oczek”, serduszek czy też gwiazdek wyplatanych z pasków papieru. Po II wojnie światowej na choince zawieszano też włosy anielskie. Pojawiały się również wycięte z drewna owoce, łańcuchy z kolorowego papieru albo ze słomy.

„Mama ciastka piekła, w kształcie rombów, czy księżyce, kruche ciastka, ale lepsze niż w sklepie. I te ciastka zawieszaliśmy na choince. Raz brat przywiózł z Łodzi piękne, kolorowe cukierki na choinkę. Nawet nie chcieliśmy tego jeść, tylko patrzeć na nie, takie były kolorowe” – z rozrzewnieniem opowiadała pani Teresa Kuchciak z Kluk. Czasami na święta dzieci dostawały nowe ubrania, ale przeważnie były to drobne rzeczy.